Recenzja Jedi Survivor

Już nieco czasu minęło od premiery najnowszej gry EA ze świata Star Wars Jedi Survivor. Jako, że obiecałem sobie że nie kupię już nigdy żadnego preordera i tego się trzymam, Survivora kupiłem dopiero po wyjściu drugiego patcha.

Ile ukończyłem: 100% fabuły, 100% znajdziek, 100% map.

Ile czasu zajęło: jakieś 40h

Na czym grałem: PC, karta graf. RX580, procesor AMD Ryzen 7 3700X

Czy warto kupić tę grę teraz i w nią zagrać?

Lokacje imho średnio ciekawe

Nie miałem wielkich oczekiwań graficznych po Ocalałbym….ok, inaczej – uważam, że Jedi Fallen Order ma bardzo ładną grafikę, śmiga mi jak marzenie i TEGO SAMEGO oczekiwałem po sequelu. Nie wytrysków graficznych, niech to będzie TO SAMO graficznie. Jak się okazało, coś tam twórcy niby polepszyli, w efekcie moja karta to dosłownie minimalne wymaganie do odpalenia Survivora. Po włączeniu miałem płynność jakieś 40-50 FPS’ów ale o-mój-boże to wyglądało gorzej niż jedynka. Dosłownie widziałem piksele wkoło Cal’a. Dramat. Do tego dochodziły pojedyncze cut-scenki które dosłownie się rwały. Oprócz tego było płynnie.

Sporo skilli, które w większości będziesz mieć odblokowane do końca gry

W międzyczasie wyszedł patch #3, który sporo poprawił i gra wygląda już dużo lepiej i nie mam żadnych spadków FPS, choć to jeszcze nie jest stabilne 60 (przynajmniej nie ma już stop-klatki). No cóż, w tym roku albo w przyszłym trzeba będzie jednak sprawić sobie nowe GPU.

A co z gameplayem? Co z fabułą?

Gameplayowo jest tu pewna powtórka z rozrywki. Dużo skakania, zwiedzania, trochę imho łatwych łamigłówek i walki. Jak znasz jedynkę to tu masz to samo.

Zwiedzanie: Liczyłem na większą ilość planet w tej części, mamy ich raptem…5. No dobra, nie powala to na kolana ale może są ciekawe? No kurde, też niespecjalnie. Mamy reklamowane wszędzie Koboh po0 którym nasz mały Jedi sobie śmiga. Faktycznie jest to DUŻA mapa, tyle że…nieciekawa. To jakby jakaś sawanna, czasami jakiś zwykły las, czasem mikro kawałek bagna.

Nie oceniaj Jedi po okładce!

Słowem jakaś pustynniejąca nieco planeta, która najładniej wygląda w pomieszczeniach zamkniętych – stare sale szkoleniowe Jedi czy w starym separatystycznym Lucrehulku (to ta okrągła baza, gdzie kontrolowano droidy bojowe). Do tego odwiedzimy Jedah (pamiętacie Rogue One?) czyli kolejna pustynia, nieco Coruscant (nie napalajcie się, bardzo liniowa mapa), stację na rozwalonym księżycu, małą bazę Imperialną i jeszcze jedną małą i nudną miejscówkę. To niewiele. W porównaniu z pięknym Zeffo z pierwszej części i bardzo ciekawym Dathomir’em dwójka wypada pod tym względem blado. Owszem Koboh jest duże (ponoć większe niż wszystkie mapy jedynki razem wzięte) ale po prostu nudne.

Customizacja sprzętu to bajka!

W tej części Cal nie jest już świeżym Jedi i twórcy uniknęli typowego rozwiązania w stylu „amnezja” i reset wszystkich skilli – Cal jest tutaj takim samym kozakiem jak na końcu Jedi Fallen Order i po prostu uczy się nowych rzeczy. Jest zatem na dwa miecze, miecz podwójny czy kombinacja miecz + blaster co bardzo uatrakcyjnia rozgrywkę. Do tego należy dodać ZNACZĄCO powiększone mozliwości customizacji naszego Jedi. Mnóstwo opcji zmiany miecza świetlnego, pistoletu, robota BD, wyglądu postaci. Do tego każdy element ekwipunku oprócz tego, że może mieć inne części to mogą mieć one również inne kolory, być zrobione z innych materiałów – chcesz skórzany miecz świetlny? Masz. Chcesz pistolet zrobiony z beskaru (pamiętasz Manadloriana?)? Masz. Ach i na koniec jeszcze dostosuj sobie poziom połysku. Bajka!

Przedstawiona historia…

Jest spoko, choć to dupy nie urywa. Szczerze powiedziawszy jedynka mnie też pod tym względem bardziej ujęła, więc nie jestem pewien czy to był po prostu efekt świeżości czy po prostu fakt, że była ciekawsza. Trailery szczęśliwie ZBYT wiele nie spoilerowały i ja też nie chcę. Powiem tyle – Cal odnajduje Jedi z czasów Starej Republiki (jakieś 350-50 lat przed wydarzeniami z Mrocznego Widma). Gość okazuje się nie być pomocny. Mam z nim problem taki, że jakoś mnie nie przekonywała jego motywacja. Można się tu sporo naczepiać. Na plus zasługuje druga połowa gry, która mnie zaskoczyła i była dużo ciekawsza niż pierwsza.

Zasadniczo fajnie w to zagrać i nawet z przyjemnością odpaliłem tę grę na New Game + od razu po zakończeniu, ale czy to jest dla mnie GAME OF THE YEAR? …szczerze powiedziawszy lepiej bawiłem się przy starym już Days Gone.

Apropo New Game+, po zakończeniu fabuły można to odpalić i poza nielicznymi wyjątkami takimi jak pewne skille, które nam pomagają w podróżowaniu, a które to zyskujemy w trakcie poznawania fabuły to całość przechodzi nam dalej. Skille, skiny, znajdźki, więc nie trzeba tego robić po raz drugi. Fajnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *