2018 to dla mnie rok bardzo zróżnicowanych jakościowo filmów komiksowych. Zaczęło się Czarną Panterą, którą przyznaję, że średnio darzę miłością. Później Infinity War, film który mnie absolutnie zniszczył i rozkochał w sobie.
Następnie Deadpool 2, który już tak bardzo jak jedynka czterech liter nie urywał ale i tak było na co popatrzeć. W wakacje obejrzeliśmy Ant-Mana i Osę, czyli marvelowy film familijny, a po wakajach Sony wypuściło nam Venoma i Spider-Mana (Into the Spider-Verse), których przyznam…jeszcze nie widziałem – ale ptaszki na internetach śpiewają, że ten drugi jest ponoć BARDZO dobry!
…i DC. Parę miesięcy temu żyłem w przeświadczeniu, że w 2018 r. DC mnie nie rozczaruje żadnym swoim filmem, głównie dlatego, że żadnego nie wypuści. Przyjacielu, byłem w błędzie!
Końcówka roku przyniosła nam Aquamana i się nie zawiodłem!
W obsadzie mamy tu rzecz jasna Khala Drogo, który już w Justice League pokazał, że faktycznie bardzo dobrze bawi się w tej roli i co najwazniejsze – sprawdza się w niej! Odbiega wizualnie od tego co można było zoabaczyć w bajkach/komiskach (bo tam jest przecież złotowłosy) ale to zostało w filmie logicznie wyjaśnione – za ojca ma Jango Fetta…czyli nowozelandzkiego Temuera Morrisona.
Obok nich mamy Nicole Kidman, Patricka Wilsona (Sowa z Watchmen’ów), Dolpha Lundgrena (który zajebiście się trzyma!) i Amber Heard jako lasia Aquamana, która – DAMMIT! – przez cały film wyglądała mi jak kopia Scarlett Johansson, włącznie z całą swoją mimiką.
Całość ma miejsce PO akcji w Justice League. Aquaman jest znany na świecie, choć nie wszyscy jeszcze wierzą w rasę Atlantów. Złe siły dążą do wojny i Aquaman ma zostać nowym królem by powstrzymać wojnę. Ot i wszystko, raz po raz przeplatane wspomnieniami młodego Kha…Aquamana.
Kilka razy śmiałem się w kinie, ale nie dlatego, że film jest po brzegi wypełniony heheszkami. Nie jest.
Po prostu są tam głupoty, które rozbawiają. Niestety ale scenariusz nie jest wybitny, szczerze to sam bym taki scenariusz wyrzucił za okno i kazał autorowi silić się na coś lepszego. Ale mamy co mamy i dlatego ja się filmem nie rozczarowałem, bo zasadniczo otrzymałem DOKŁADNIE TO czego oczekiwałem od DC mając w pamięci BvS, Justice League i Wonder Woman (bo co jak co ale Man of Steel był bardzo fajny!). Jeśli z takim nastawieniem pójdziesz do kina to śmiało. Jeśli zaś chcesz wychodzić z kina z poczuciem pełnej satysfakcji, to sobie odpuść, obejrzyj to w domu jak w lutym wyjdzie na dvd.
Jest za to w miarę efektownie, bo większość dzieje się jednak pod wodą. Nie jest to CGI najwyższych lotów i gdzieniegdzie wygląda to jak render z gry komputerowej ale przynajmniej mi to specjalnie nie przeszkadzało. Finalna bitwa bardzo na plus, zdecydowanie lepiej wyreżyserowana niż te wielkie walki w JL.
Muzyka cholernie mi przypominała Thora Ragnarok, masa tu quasi-retro muzyki elektro.
Jestem z jednej strony pozytywnie zaskoczony, że z najnudniejszej (wg. mnie) postaci DC zrobiono w miarę OK film, który nieco tylko wyprzedza poprzednie, ale z drugiej strony Aquaman to dla mnie film na raz. Nie widziałem go z żoną i nie wiem czy zdołam go obejrzeć po raz drugi w domu. Trochę jak z Black Panther, przy czym BP to w skali Marvela potknięcie, a dla DC to standard ostatnich lat. W jednej linii jakościowej z resztą wspomnianych wyżej filmów…Nie musisz iść na to do kina.
Jako 1/3 NERDADS…odradzam wydawać kasę na kino!
Ojciec nerd. Fan szeroko pojętej fantastyki. Od Gandaharu po Trylogię Thrawna. Entuzjasta machania mieczem świetlnym. Korposzczur.