W przeciągu ostatnich miesięcy po raz pierwszy od dłuższego czasu sięgnąłem po tytuły „open world” (miałem nieco przesyt przez rok czy dwa).
Red Dead Redemption 2
RDR2 od dawna było na mojej liście, recenzje rozpływały się nad grą – Metascore 97, User Score 8.7.
Mój blaszak już nie taki z górnej półki ale uciągnął tytuł bez jakiejś zadyszki. Uruchamiając po raz pierwszy oczekiwałem iście Tarantinowskiej fabuły z pazurem i ciekawymi dialogami – w końcu to gra Rockstar – a nie było przecież GTA które by mi się nie podobało (włącznie z jedynką!).
Od początku miałem wrażenie, że ta gra to symulator jeżdżenia na koniu („czego oczekiwałeś po westernie?!”). Nie byłoby z tym problemu tylko to co było dookoła było po prostu dla mnie…nieco nudne. Fabuła mnie jakoś nie zachwyciła, dialogi nie wprawiały w osłupienie, a strzelaniny – szczególnie te na koniach – były bardzo irytujące. No dobra – pomyślałem – to dopiero pierwsze 8h, może się rozkręci. Grałem więc dalej. W międzyczasie musiałem brać udział w polowaniach na zwierzęta (nie wiesz co to szczęście dopóki nie upolujesz idealnej jakości szopa po 2h szukania), postacie zmieniały swoje miejscówki, poznałem nowe postacie, dokupiłem kilka rzeczy dla konia, wielokrotnie goliłem brodę, robiłem sidequesty. I dobrnąłem do końca. Po 86h grania późnymi wieczorami. Główna fabuła przypomina zwykły film, zwykły western. Jest na swój sposób piękna, ale też przewidywalna, nie urywa dupy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłem wszystkiego co ta gra oferuje. Z pewnością mógłbym spędzić przy niej pewnie drugie 80h, robiąc sidequesty, o których nie wiedziałem, polując na wszystkie te legendarne zwierzęta, kompletując najlepsze ciuchy dla postaci. Ale po prostu nie chciałem. Wymęczyła mnie ta gra.
Przy czym muszę powiedzieć – jest to piękna, dopracowana gra. Nie napotkałem chyba ŻADNEGO buga, graficznie jest cudownie, wszystko działa i śmiga. Zwierzęta, rośliny, żyjące miasta. Dbano nawet o pierdoły, o których pewnie nawet większość graczy nie wie – gdy NPC je w barze jedzenie, to żarcie dosłownie powoli znika z talerza. Gdy więźniowie przybijają gwoździe do torów – dosłownie widać jak za każdym uderzeniem gwóźdź zanurza się w ziemi! Takie pierdoły sprawiają, że jestem pełen podziwu dla twórców. Jest to zatem gra dopracowana i jestem przekonany, że dla kogoś kto uwielbia klimaty westernu – jest to gra idealna. Ale jak się okazuje i ku mojemu zdziwieniu – nie jest to gra dla mnie i pewnie po nią więcej nie sięgnę. Dla mnie 7/10. Dla kogoś kto się wczuje w klimat bez problemu 10/10.
Days Gone
Drugim tytułem po który sięgnąłem było Days Gone, które wyszło oryginalnie w 2019 na Playstation a w maju 2021 na PC. Metascore 71/User Score 8.4 na PS4; 76 i 8.9 na PC. Więc nie najgorzej.
To gra o motocykliście, 2 lata po zombie-apokalipsie. Jeździmy na motorze, zabijamy zombiaki – te z rodzaju szybkich, biegających, a nie wolnych. Chciałoby się powiedzieć – Walking Dead z zombiakami z 28 Dni Później. Mapa Days Gone jest chyba mniejsza niż w RDR2, choć może to efekt tego, że tu poruszamy się szybciej na motorze niż tam na koniu.
Ilość sidequestów jest tu nieporównywalnie mniejsza niż na dzikim zachodzie. Nie przyłożono tu większej wagi do takich detali jak tam. Ba! Tu w trakcie rozgrywki wielokrotnie uratujesz TEGO SAMEGO NPC’a i nie jest to wina tego, że to gałgan, tylko najwyraźniej typ ma wielu bliźniaków. Co tu w sumie można robić? Główna fabuła + sidequesty (idź i zniszcz obóz X LUB idź i znajdź mi rzecz Z, przy okazji zabijając Y liczbę wrogów), niszczenie większych obozów, niszczenie gniazd zombiaków, zabijanie HORD (wyobraź sobie 150 szybkich zombiaków biegnących na ciebie – iście scena z „28 Tygodni Później”)…i to w sumie tyle. Innymi słowy głównie IDŹ I STRZELAJ. Najlepiej w głowy. Nie ma tu łowienia ryb, polowania na wiewiórki (niby są jelenie ale…tu ich zabijanie nie ma większego sensu) czy ulepszania swojego outfit’u. Ulepszasz w trakcie rozgrywki motor i kupujesz lepsze guny. That’s it.
Przy czym granie w Days Gone dało mi 5x więcej przyjemności niż dyganie na dzikim zachodzie. Strzelanie z broni daje ogromną satysfakcję, a podpalanie grup zombiaków za pomocą koktajlów mołotowa (czy lepszego – NAPALMU MAOŁOTOWA) – palce lizać!
Jazda motorem jest bardzo przyjemna, jest to jedyny pojazd, który przyjdzie nam „osiodłać” i faktycznie twórcy się do tego przyłożyli.
Fabuła jest ciekawa, choć ok – nie rewolucjonizuje rynku. Główna postać ma też swoje wady, nie jest na wskroś idealnym rycerzykiem, przy czym potrafi pokazać pazur. Oczywiście pojawia się tu motyw wirusa, naukowców, ale ten wątek nie jest wyssany w klasyczny sposób – znajdźmy buteleczkę z lekarstwem, która gdzieś tam leży i uratujemy świat!
Nie gonię za achievement’ami w grach i tu też nie planuję zaliczyć wszystkich ale z przyjemnością grałem już po zakończeniu fabuły by dokończyć swój motor, uzbierać wszystkie bronie i by raz jeszcze zabrać się za hordy. Czytam o tej grze i o tym dlaczego ona rynkowo dała ciała, o tym że z pewnością nikt teraz nie pracuje nad sequelem. A to wielka szkoda. Gorąco polecam.
Ojciec nerd. Fan szeroko pojętej fantastyki. Od Gandaharu po Trylogię Thrawna. Entuzjasta machania mieczem świetlnym. Korposzczur.