Witajcie ! Na wstępie kilka słów ode mnie, ponieważ jestem tu nowy 😉 W branży gier planszowych jestem stosunkowo od niedawna. Całkowitą nowością jest dla mnie pisanie jakichkolwiek tekstów: większych lub mniejszych, felietonów czy może nawet recenzji. Proszę Was zatem o wyrozumiałość – a każda opinia będzie dla mnie złota. Na imię mam Michał, swoją przygodę z grami planszowymi zacząłem w dość specyficzny sposób. Mianowicie pewnego pięknego kwietniowego dnia roku 2008, doszło w naszym kochanym mieście do (jak się później okazało) wielkiej awarii prądu.
Sławny blackout w Szczecinie…
Przyznacie, że brzmi to trochę, jak wstęp do kolejnej adaptacji „Czarnobyla”? Na szczęście u nas nie było tak tragicznie. Z uwagi na to, że w całym mieście padło zasilanie, pojawiła się dość silna i zarazem pilna potrzeba znalezienia sobie jakiś nowych rozrywek. Wtedy właśnie z pomocą przyszły gry „bez prądu”. Zaczęło się niewinnie: monopoly, uno, kolejka, splendor (do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego nie zaczęliśmy od gry Blackout?). Z perspektywy czasu i doświadczenia można stwierdzić: no szału nie było. Ale to wystarczyło, żeby wciągnąć się w tematykę. Później, jak pewnie sami wiecie z własnego doświadczenia, temat rozwinął się a ja… przepadłem. Zaczęły się coraz większe wymagania, poszukiwania oraz odkrywanie coraz ciekawszych mechanik w grach.
Prawdziwym krokiem milowym było odkrycie, że współczesne gry planszowe (nie umniejszając klasykom) nie polegają wyłącznie na rzucie kostką. Nie polegają na poruszeniu się o tyle pól ile wskaże Ci kostka. Nie polegają nawet na wyborze jednej z kart, które masz na ręku i zagranie jej przed siebie. Niewiarygodne – prawda ? Ilość różnych mechanik i koncepcji w grach jest tak ogromna, iż przykuła moją uwagę na dobre. Tym samym dochodzimy do punktu, w którym aktualnie się znajduję. Z „pomocą” przybył tu również dobrze znany Wam Hunter, dzięki któremu…yyy wróć. Hunter, który wciągnął mnie (tak, tak jak w bagno mnie wciągnął) w meandry branży gier planszowych. Bez niego zapewne ten tekst nigdy by nie powstał.
PS. DZIĘKI HUNTER!!!
Oczywiście gry planszowe to nadal tylko (a może aż) moje hobby, któremu oddaję się w wolnych chwilach. Nie uważam się za wszechwiedzącego GURU, który zjadł zęby na euro-sucharach, czy połamał kości w ameri 😉 Stale poznaję tą branżę i ciągle uczę się czegoś nowego, ale przyznaję – można zatracić się w tym świecie do zapomnienia.
Tyle w temacie przydługiego wstępu.
Wracając do głównego wątku, czyli tuningu gier planszowych. Być może użycie słowa „tuning” jest tutaj troszkę na wyrost. Oczywiście mówimy tu o czysto amatorskim i hobbistycznym ulepszaniu ulubionych gier. Swoją drogą… ciekawe pojęcie hobbistyczne ulepszanie hobby 😉 Nie ma mowy tutaj o profesjonalnej budowie całych struktur, budowli, czy innych kompleksów niczym w grach RPG. Dość niewinnie zaczęło się moje zainteresowanie światem gier planszowych. Tak samo dość niewinnie rozpoczęły się u mnie próby podnoszenia standardu i unikatowości swoich gier.
Z początku były to proste rzeczy. Drobne wymiany komponentów z innych gier, lub dodawania jakiś elementów, których mi brakowało w trakcie gry. Ot, grając w jakąś grę stwierdzałem: „hmmm… przecież to by się świetnie nadawało w tej grze…” lub „hej, taki licznik przydałby mi się tam…” Myk myk i komponent lądował w innym pudełku. Oczywiście po rozgrywce oryginalne części wracały do swojego „statku matki”. W przeciwnym razie, po jakimś czasie, miałbym niezły Meksyk w pudełkach i swoistą zagadkę logiczną: „gdzie ja odłożyłem te mepelki?”
Wszystkie drogi prowadzą do BGG …
I tak, poczynając od wszelkiego rodzaju liczników, żetonów, przez inne dodatkowe elementy do gier, a na całych zestawach ulepszonych komponentów kończąc. Tu z pomocą często przychodzi strona BGG, gdzie w galerii gier często można znaleźć fajne inspiracje dotyczące zamienników w grach. Później przyszedł czas na wymianę elementów „rzucanych” w grach czyli kości. Przyznam się wam, że jednym z moich ulubionych typów gier są gry ameritrashowe (a te jak wiadomo kośćmi stoją). Jestem małym maniakiem kosteczek. Kolorowe, przezroczyste, z liczbami, z kropkami, z symbolami, małe, duże, K6, K8, K10… o rany. Jest tego więcej, niż można sobie wyobrazić. Często staram się znaleźć jakieś spersonalizowane kości do swoich gier. Jeśli już nic nie znajdę, to najczęściej szukam jakiś innowacji / bajerów (świecące w ciemnościach, podświetlane, okrągłe itp.). Albo po prostu staram się znaleźć fajną kostkę w odpowiedniej kolorystyce. Mmm… tak kosteczkę, kostkę, kostunię… no sami rozumiecie? albo i nie?
Mój wewnętrzny Majsterkowicz się rozkręca…
Następnym krokiem, jaki przyszedł mi do głowy było tzw. kapslowanie żetonów. Pomysł ten podpatrzyłem grając w grę Runebound, kojarzycie? Jest tam mnóstwo żetonów, bo na nich opiera się cała mechanika gry. Ja je wszystkie oczywiście zakapslowałem. Wiem wiem, brzmi jak slogan pewnej bardzo popularnej serii gier o małych stworkach: „zakapsluj je wszystkie” – ale zapewniam, to czysty przypadek. Wygląda to nieziemsko, a przyjemność z rzucania takimi żetonami wzrosła kilkukrotnie. Oczywiście patent ten wdrażam do dnia dzisiejszego i kapsluję, głównie okrągłe żetony, gdzie się da 😉
Jak jesteśmy już przy żetonach, to również stałem się zwolennikiem metalowych monet w grze. Posiadam w swojej kolekcji kilka zestawów uniwersalnych monet i zawsze jeśli mam możliwość, to staram się je wymieniać. Przyznać się – kto nie lubi tego metalicznego brzdęku w dłoni, kiedy czeka na swoją turę? no niech pierwszy rzuci… groszem. Następnym krokiem były już zupełnie nowe zamienniki komponentów, najczęściej z druku 3d lub innych materiałów. To jest dopiero temat rzeka… Ile „cud” projektów takich zamienników do gier planszowych krąży w sieci wie tylko ten, który raz próbował sobie coś znaleźć 😉 Tu pole do popisu jest równie szerokie, wystarczy trochę poszukać.
Ach, ten Arnak…
Najbardziej dumny jestem chyba z zamienników „kompasów”, jakie posiadam do Zaginionej wyspy Arnak. Jak to mówią wyjadacze gier RPG „+ 10 w statystykach do klimatu”.
Później przekształciło się to w nieco większe „kombinacje” z insertami. Te nie tylko tuningują nam grę wizualnie – ciesząc oko. Stają się również niekiedy niezbędnikiem znacznie przyspieszającym rozgrywkę, czy tzw. setup gry. W przypadku insertów mamy dwie, no może niekiedy trzy ścieżki. Jeżeli wydawca jest na tyle fajny, to od razu w zestawie mamy praktyczny insert. Zaczynając od trzeciej opcji, jeśli taka zachodzi, to „chwała Ci wydawco”. Wtedy w zasadzie temat zostaje zamknięty – a my, no cóż – nie potuningujemy, chyba że wolimy coś bardziej personalnego. Drugą opcją jest skorzystanie z produktów gotowych z pianki, czy z drewna. W branży gier planszowych są dość znane firmy, które tego typu rzeczami się zajmują. Muszę przyznać, że robią to świetnie. Oczywiście pozostała opcja – trochę mniej oczywista i na pewno niestety droższa – to wydruk 3d. Tu z kolej do dyspozycji mamy platformy z projektami 3d, w których znajdziecie wiele gotowych projektów.
Pozostaje jeszcze kwestia wykonania samego wydruku, przecież nie każdy posiada w sypialni drukarkę 3d, co nie? Ale i w tym przypadku znajdzie się rozwiązanie: są drukarnie lub osoby, które hobbistycznie wydrukują wam taki insert. Uwierzcie, że wystarczy tylko troszeczkę poszperać. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby własnoręcznie zrobić projekt i wykonać insert. Tu dobra wiadomość, wcale nie potrzebujecie do tego drukarki 3d. Wystarczy pianka kartonowa, albo jeśli chcecie potrenować i dopracować projekt, to kawałek grubszej tektury.
Przyda się trochę talentu no i czasu, ale wierzcie mi – jest to do zrobienia. Widok wykonanego własnoręcznie insertu, który „działa” – bezcenny.
Tuning level max…
Następnym całkiem naturalnym krokiem będzie malowanie figurek i komponentów. Wiem, że niektórzy od tego zaczynają, podnosząc standard swojej gry. Tu w zasadzie przyda się pewna ręka, dobre oko i no może trochę talentu O ile z dwiema pierwszymi rzeczami z listy jest jeszcze u mnie (chyba) nie najgorzej, tak umiejętności nie miałem okazji sprawdzić i nie wiem, czy podołam. W internecie, na forach i mediach społecznościowych znajdziecie całą masę lepszych i gorszych filmików instruktażowych typu: od czego zacząć i jak to sensownie wykonać. Dlatego też w teorii jestem już mocny 😉
Także „Sky is the limit” . A jak u Was wygląda taki tuning ulubionych gier? Projektujecie własne ulepszenia, szukacie inspiracji u innych, a może korzystacie z gotowych rozwiązań? Może w ogóle z tego nie korzystacie? Przecież kupując grę – macie produkt kompletny a ulepszanie, to tylko efekt uboczny pochłonięcia w świat gier planszowych.
Wysportowany Tatuś. To ja. W czasie wolnym planszówkowicz.