Od kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na Pyrkonie imponowali mi cosplayerzy. Początkowo była ich tylko garstka, wszak pierwsze Pyrkony to były stosunkowo niewielkie eventy w szkole podstawowej w Poznaniu, ale już wtedy robiło to wrażenie – co by nie mówić – trzeba mieć pewną dozę odwagi by w publicznym miejscu przebrać się za postać z szeroko pojętego fantasy. W okresach pomiędzy pyrkonami oglądałem setki zdjęć cosplayerów zza wielkiej wody, gdzie było (i jest) ich duuuużo więcej.
Obecnie jako Polacy nie musimy się niczego wstydzić, cosplay w Polsce wygląda wręcz zajebiście i wielokrotnie pojawia się na zagranicznych stronach! Zresztą wszystkie zdjęcia jakie widzicie w tym wpisie to sami Polacy! Podziwiać!
Tak czy siak, sam też zawsze chciałem pojawić się na takim Pyrkonie w przebraniu ale rzecz jasna na drodze stały wiecznie umiejętności i fundusze.
Szcześliwie są różne rodzaje cosplayu, choć może nie wszyscy się tu ze mną zgodzą. Są cospleyerzy, którzy pójdą po linii najmniejszego oporu i kupią gotowy (robiony na zamówienie lub sklepowy) kostium z internetu i w nim dumnie wyjdą na konwent, są tacy co kupią maksymalnie dużo gotowych elementów by jak najmniej robić samemu, są tacy co zapłacą osobom utalentowanym za zrobienie poszczególnych części stroju no i są też tacy…co robią wszystko od podstaw włącznie z szyciem, farbowaniem i makijażem. Chylę czoła.
Ja stety-niestety określam siebie jako cospleyer-leniuch i zaliczam się sam zdecydowanie do tych pierwszych grup…. choć to może nieco na wyrost określenie bo bardzo bym chciał robić super stroje sam ale cóż…wiecie, dziecko, czas, te sprawy…
That being said – na swój pierwszy kostium wybrałem coś co wymagało nieco zakupów + minimum zaangażowania umiejętności, wybór padł na postać z mojego ukochanego filmu „Moon” reż. Duncana Jonesa (zrobił też Kod Nieśmiertelności, Warcraft:Początek, Mute).
Studenckie wówczas umiejętności wyszukiwania w internecie rzeczy nie do znalezienia przydały się i raz dwa miałem namiar na odpowiedni kombinezon użyty w filmie (kombinezon pilota Niemieckiego) i buty (Hi-Tec Squash Classic). Naszywki szczęśliwie w komplecie udało się nabyć na ebayu.
Największym problemem była naszywka z tyłu na plecach. Grafikę miałem gotową, z tym że musiałem nieco pojeździć po zakładach zajmujących się termo-nadrukami – kombinezon nie jest stworzony z łatwego materiału, a i sam nadruk też nie jest najmniejszych rozmiarów. Z tego też względu dopiero po (o ile pamięć nie myli) dwóch dniach jeżdżenia po Poznaniu udało się znaleźć kogoś kto to wykonał.
Ostatecznie wszystko się udało i komplet był gotowy na Pyrkon 2013 z czego byłem TURBO DUMNY. Czy ktoś poznał za kogo byłem przebrany? …kacza twarz, z pośród tych 15 tys. osób (!!) miałem wrażenie, że rozpoznało mnie może…5? Może się mylę, to w końcu tylko liczba osób które zareagowały mijając mnie w tłumie. A może mnie z kimś pomylili i ta cyfra powinna być niższa.
Nie wiem.
Nieistotne, bo dla mnie byłem sam sobie bohaterem, czułem się zajebiście i wiedziałem, że mam na sobie rzetelnie wykonany strój w jakim po planie filmowym chodził Sam Rockwell! …a do tego na twitterze sam Duncan Jones widział moją robotę!
Tak się zaczeła moja osobista przygoda z cosplayem, zachęcam do tego wszystkich bo to mega frajda i naprawdę mega satysfakcja gdy człowiek pojawi się we własnym stroju (nieistotne czy kupiony czy robiony!) na konwencie. Od tamtej pory staram się co roku coś na siebie założyć, choć od kiedy jest mała Zosia…to trzeba myśleć nad dwoma strojami 🙂
Ojciec nerd. Fan szeroko pojętej fantastyki. Od Gandaharu po Trylogię Thrawna. Entuzjasta machania mieczem świetlnym. Korposzczur.